środa, 1 października 2014

Marianna* i kozy

 
Po godzinie 11, pod kościołem w Trąbczynie czekał p. Józef - przewodnik. Bo najpierw jest droga asfaltowa, potem szutrowa, piaskowa przez las, wreszcie polna przez lasek, prowadząca do niewielkiego domku zbudowanego na starych fundamentach. W środku ciepło i miło, w wielkim dzbanku kłosy zboża,na ścianach koronki, na stole haftowany obrus. Stół nakryty i gotowy do obiadu. I tak zanim wybiło południe to my już po rosole, ziemniakach, buraczkach, kotletach, tartej marchewce, dyni w occie, oliwkach. I po pierwszych rozmowach - gadkach-szmatkach.
Że to domek letni, że zwierząt sporo (bo p. Marianna to zawsze za zwierzętami była), że kiedyś jedną gęś ukradli, a 2 świniaki wykarmione na kwaśnym mleku. No i że teraz kurki, 2 pasy (matka i córka), 2 kozy (też matka i córka) podróżują pomiędzy Koninem a Trąbczynem w przyczepce, Na lato - na wieś, na zimę do miasta.
Ale o twórczosci miało być.
No to p. Marianna od zawsze coś robiła, bo i w domu mama i wszystkie ciotki i babcia zawsze z jakąś robótką. W mądrych książkach wyczytała, że tradycyjne hafty wielkopolskie to białe były. Ale właściwie... bo w domu to i kolorowe się robiło (jak na tym obrusie po babci).
Pomimo pracy zawodowej (nauczycielka) i wielu obowiązków, to zawsze z robótką w ręku. I teraz też - szybko porobić to co trzeba w domu, a potem szybko na kanapę, koło pieca i haftować, haftować, haftować! Teraz w robocie obrus - białe na szarym, wszystkie motywy haftu białego, i kujawski, i rzeszowski, no i snutki wielkopolskie! Bo z ta Syberia to osobna jest historia - jak była mała to przeczytała książkę "Anaruk. Chłopiec z Grenlandii" i marzyła, aby tam pojechać. I pojechała. 4 razy, sama, za każdym razem na cały rok szkolny, bo pracowała w miejscowej szkole jako nauczycielka. Fajnie było, czy -50 czy -25 stopni na dworze, to fajnie!


A potem sesja zdjęciowa w samodzielnie uszytym stroju, wśród kwiatów i koniecznie z kozami (matka i córka). Ale kozy ani myślały pozować, nawet gałązki wierzby nie pomogły. Bo koza (córka) skakała i skakała.
W międzyczasie pies (córka) poszła za sąsiadką i p. Józef wsiadł w samochód, żeby po psa jechać.
No i tak. Fajnie jest.
* Pani Marianna wyraziła zgodę na upublicznienie wizerunku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz