wtorek, 23 grudnia 2014

Choinka

W tym roku na mojej choince znalazły się zabawki, które dostałam od p. Jolanty, która w STLu znalazła się dzięki wytwarzanym przez siebie papierowym ozdobom. Ozdoby z tradycją - rodzinną:


...zaczęło się od dziecka, to widać na fotografii. Stoimy z siostrą pod choinką, którą ubierali rodzice, z tym, że myśmy się tam niedawno wprowadzili, dlatego na tej choince jest dosyć mało tych zabawek. To był pierwszy rok i była dosyć spora ta choinka. Potem, co roku było coraz więcej zabawek. Rodzice siadali po Wszystkich Świętych, się wieczorkami siadało i się robiło coś, jakieś zabawki, koszyczki. Łańcuchy tata wycinał, aniołki mama robiła, takie koszyczki różne. Część tych koszyczków to mnie ciocia nauczyła, babci siostra, to jak większa byłam. 

sobota, 20 grudnia 2014

Listy

Właściwie taki plan był od początku tego projektu - by nie pojechać tylko z kwestionariuszem, tabelkami i długopisem. Ale by były to spotkania na dłużej. To, że wywiady już zebrane, stranskrybowane, dane uzupełnione, dokumentacja w trakcie wytwarzania nie oznacza braku kontaktu z moimi rozmówcami. Pamiętając o historii ze Starej Krobi (kiedy zdjęcia wróciły do bohaterów po 40 latach), zebrałam się w końcu, przesortowałam setki fotek, wybrałam te najfajniejsze, wywołałam i... spędziłam miły wieczór na adresowaniu kopert, wypisywaniu kartek świąteczno - pozdrawiających. 

W kolorowych kopertach - do p. Józefy list wysalam w kopercie niebieskiej (jak jej letni kostium, w którym mnie przyjęła), do p. Jolanty w kopercie czerwonej jak sukienka laleczki, którą od niej dostałam, do pani Janiny i pana Józefa w żółtej - bo wtedy dzień był słoneczny. 
Niełatwo było ręce nawykłej do szybkiego stukania w klawiaturę napisać tyle kartek (i to wyraźnie!), ale jak miło się zastanowić, przypomnieć te spotkania.

Ale jak miło było otrzymać telefon i kartkę z podziękowaniem za zdjecia, i że to taka miła pamiątka naszego spotkania i jak pani będzie w okolicy to proszę wpadać na herbatę.

Wpadnę.

Na takie herbaty ja znajdę czas, muszę go znaleźć.

Pierwsze postanowienie noworoczne ;-)

sobota, 6 grudnia 2014

Zdjęcia


Z każdego spotkania - tyle zdjęć, za każdym z nich - takie historie!
40 zdjęć zostało załadowanych do Cyfrowego Archiwum im. Józefa Burszty, co od początku było planem - pojechać w teren (czyli na spotkanie), zrobić wywiad (porozmawiać), udokumentować wytwory (pozachwycać się każdym wyżłobieniem dłuta, każdą pętelką, każdym rymem...), zarchiwizować (dokonać niemożliwego, czyli wyboru 40 zdjęć z kilkuset...), udostępnić (napisać m.in. tę notkę).
Zdjęcia to powroty - do sierpniowych, wielkopolskich krajobrazów; do początkowej nieufności wobec mnie i przełamywania lodów; do wspólnego picia herbaty i milczenia; do uścisków, życzenia dobrej drogi i zapewnień, że "do zobaczenia".
Dużo więcej fotek wyląduje w poniedziałek w zakładzie foto - wywołane, zapakowane w kolorowe koperty, ze znaczkiem i pieczątką rozwiezione zostaną po wielkopolskich i lubuskich miastach, miasteczkach i wsiach.
Zdjęcia powrotne, niewidzialna nić, nieskalana pocztą elektroniczną, lajkiem i przypomnieniem ustawionym w telefonie. Tak jak kiedyś - zaadresowane ręką zaopatrzoną w długopis, z kartką z poznańskim rynkiem. Z poświęceniem czasu na to i zanurzeniem się w chwili powrotnej.
Byle do sierpnia...

wtorek, 7 października 2014

Pani Danuta* i jej muzeum

Pani Danuta marzy o tym, aby ktoś o niej napisał. Książkę.
W założonym przez siebie w Garkach (niedaleko Odolanowa) Muzeum znajdują się jej rzeźby, hafty, drewniane talerze z utrwalonymi na nich najważniejszymi zabytkami z polskich miast. Bo to wszystko to jest dziedzictwo polskiej kultury narodowej. Cała swoją artystyczną działalność ma skrupulatnie opisaną w kilku kronikach, które prowadzi.

W jej rodzinie wiele osób było uzdolnionych artystycznie. Ona sama lepiła z gliny (czasem sprowadzanej aż spod Opoczna, a wypalana w Krotoszynie), rzeźbiła, nadal haftuje (jedna snutka na miesiąc), grała też na akordeonie, malowała bluzki i chustki. Wszystko.
W Garkach bywa od kwietnia do sierpnia, teraz w Poznaniu. Wraz z nią przyjechała waliza pełna wzorów serwetek-snutek, w większości samodzielnie wymyślonych. Prowadzi zajęcia dla dzieci (chłopcy też haftują), każdy z uczestników dostaje wzornik, próbnik, powoli poznaje charakterystyczne wzornictwo haftu wielkopolskiego. Potem są wystawy, wspólne zdjęcia, artykuły w lokalnej prasie.Przez wiele lat organizowała też festiwale sztuki, na które zjeżdżały okoliczne zespoły (z Goliniakami jest w serdecznej przyjaźni), hafciarki (s Jarocina i Goliny), a wszystko po to, aby jak najwiecej ludzi wiedziało naszej, polskiej sztuce.
Całe życie ciężko pracowała, zawsze coś robiła, 6 dzieci wykształciła (jeden syn to wykształcony za te bluzki malowane, co to je szyła, malowała, sprzedawała...). Kiedyś na każdy wyrób trzeba było mieć certyfikat (z Cepelii), określony wzór, technika, wszystko zatwierdzone. Pani Danucie zależało też mocno, aby do STLu przynależeć, a teraz jest renta, więc się opłaciło.

P.S. Trzymajcie kciuki - w grudniu będzie wiadomo czy p. Danuta dostała stypendium twórcze z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. To by był trzeci raz jak je dostaje - było za Ujazdowskiego, za Zdrojewskiego, to i teraz... Zobaczymy w grudniu. Zdzwonimy się wtedy.










* Pani Danuta zgodziła się na upublicznienie wizerunku

piątek, 3 października 2014

Pan Ludwik* i jego pracownia

 
Dom przy spokojnej, zielonogórskiej ulicy. Jego mieszkańcy spod Nowego Sącza pochodzą. Tak się w życiu ułożyło, że trzeba było uciekać przed prześladowaniami politycznymi. A rzeźbienie, które zaczęło się już w gimnazjum na lekcjach z robót ręcznych, z czasem okazało się dobrym wyciszeniem. Można było zapomnieć o strasznych chwilach w stalinowskim więzieniu.
Pan Ludwik spokojnie i rzeczowo opowiada o żonie, córce mieszkającej w Berlinie, wnuczce takiej zdolnej matematycznie, wnuku, który zamówił sobie u dziadka szopkę świąteczną.
Pracował w Lasach Państwowych, udzielał się w stowarzyszeniach, na plenery jeździł. Poznał też Profesora Reinfussa, który mu pomógł dostać się do STLu (choć to były jeszcze czasy, kiedy bardzo pilnowali, aby nie przyjmować ludzi z wykształceniem).

Współpracował z ośrodkiem leśnym w Gołuchowie i stąd w jego pracowni królują ptaki. Konkretne - rybitwa, dzięciol, głuszec, czaple...
Ale i rzeźby figuralne, które (w przeciwieństwie do ptaków) nie są polichromowane. I co fajne - kazda z numerkiem, bo p. Ludwik planuje zrobienie spisu swoich prac.
Nie sprzedaje ich. Jak już to daje tym osobom, o których wie, że docenia jego pracę.
Pracownia to jego azyl.
Z wszędobylska ptaszarnia łypiącą zewsząd ciekawskim okiem.










* Pan Ludwik zgodził się na publikację wizerunku

p. Regina* z Bukowiny

 Nie było łatwo dotrzeć do p. Reginy. Jak się umówić na spotkanie bez telefonu, kiedy rozmówczyni mieszka za Zieloną Górą. Jechać w ciemno? Nie - wystarczy kontakt przez skansen w Ochli i przez znajomych z PTLu. Zostałam uprzedzona, że przez telefon lepiej się umawiać z córką - Anielą.
Wywiad umówiony, nie ma problemu, czekamy.
Jadę.
Autostradą w całkowitej mgle, jakbym się nie poruszała w ogóle. Potem labirynt dróg wojewódzkich, krajowych i gminnych, wśród lasów wioski i wioseczki, częściowo droga wyłożona brukiem. To ziemie zachodnie, stad wyszli jedni i dotąd doszli osadnicy.
Rodzina p. Reginy to wszyscy Bukowińczycy, w kilku wsiach sąsiednich ich osiedlili, stąd tyle nazwisk takich samych.
I to co dla bukowińskiej kobiety tak oczywiste - koraliki, zwane "dżordanami".  Maleńkie, wzory z głowy, wiązane w dżordany, albo naszywane na koszule (taką samą koszulę pokazywała mi p. Bożena spod Jastrowia).
Ale najlepszy był plan wizyty - najpierw dżordany rozłożone na stole, potem kawa i ciasteczko, następnie szybka przebiórka (z pomoca troskliwej córki) do sesji zdjęciowej, a potem szybkie przebiegnięcie po wszystkich po twarzach na zdjęciach. I na koniec piosenki. Pakiet dla etnografa.
A potem normalna rozmowa :-) I serdeczne opowieści o zaprzyjaźnionym małżeństwie etnografów z Ochli.
Sesja nie przed domem tylko w ogródku, na tle kwiatów, a potem pod jabłonką (w ręce marcinki i turki). Spojrzenie mocne, sylwetka zdecydowana. W końcu matka dziewięciorga dzieci, co to nigdy usiąść i odpocząć nie miała czasu. A trzeba było. Trzeba czasem usiąść i odpocząć.

*   *   *   *   *

P.S. W moim samochodzie obłędnie pachnie chlebem, upieczonym dla mnie przez córkę p. Reginy - Anielę. Ogromny, pszenny, z chrupka skórką. Chleb. Najlepszy prezent jaki można dostać. O prezentach jeszcze będzie.


















* Panie Regina zgodziła się na publikację wizerunku


środa, 1 października 2014

Marianna* i kozy

 
Po godzinie 11, pod kościołem w Trąbczynie czekał p. Józef - przewodnik. Bo najpierw jest droga asfaltowa, potem szutrowa, piaskowa przez las, wreszcie polna przez lasek, prowadząca do niewielkiego domku zbudowanego na starych fundamentach. W środku ciepło i miło, w wielkim dzbanku kłosy zboża,na ścianach koronki, na stole haftowany obrus. Stół nakryty i gotowy do obiadu. I tak zanim wybiło południe to my już po rosole, ziemniakach, buraczkach, kotletach, tartej marchewce, dyni w occie, oliwkach. I po pierwszych rozmowach - gadkach-szmatkach.
Że to domek letni, że zwierząt sporo (bo p. Marianna to zawsze za zwierzętami była), że kiedyś jedną gęś ukradli, a 2 świniaki wykarmione na kwaśnym mleku. No i że teraz kurki, 2 pasy (matka i córka), 2 kozy (też matka i córka) podróżują pomiędzy Koninem a Trąbczynem w przyczepce, Na lato - na wieś, na zimę do miasta.
Ale o twórczosci miało być.
No to p. Marianna od zawsze coś robiła, bo i w domu mama i wszystkie ciotki i babcia zawsze z jakąś robótką. W mądrych książkach wyczytała, że tradycyjne hafty wielkopolskie to białe były. Ale właściwie... bo w domu to i kolorowe się robiło (jak na tym obrusie po babci).
Pomimo pracy zawodowej (nauczycielka) i wielu obowiązków, to zawsze z robótką w ręku. I teraz też - szybko porobić to co trzeba w domu, a potem szybko na kanapę, koło pieca i haftować, haftować, haftować! Teraz w robocie obrus - białe na szarym, wszystkie motywy haftu białego, i kujawski, i rzeszowski, no i snutki wielkopolskie! Bo z ta Syberia to osobna jest historia - jak była mała to przeczytała książkę "Anaruk. Chłopiec z Grenlandii" i marzyła, aby tam pojechać. I pojechała. 4 razy, sama, za każdym razem na cały rok szkolny, bo pracowała w miejscowej szkole jako nauczycielka. Fajnie było, czy -50 czy -25 stopni na dworze, to fajnie!


A potem sesja zdjęciowa w samodzielnie uszytym stroju, wśród kwiatów i koniecznie z kozami (matka i córka). Ale kozy ani myślały pozować, nawet gałązki wierzby nie pomogły. Bo koza (córka) skakała i skakała.
W międzyczasie pies (córka) poszła za sąsiadką i p. Józef wsiadł w samochód, żeby po psa jechać.
No i tak. Fajnie jest.
* Pani Marianna wyraziła zgodę na upublicznienie wizerunku

środa, 24 września 2014

Nowi!

A w Lublinie odbyło się spotkanie, z cyklu Bardzo Ważnych Spotkań, bo Rada Programowa (ze specjalistów się składająca) oceniała nadesłane prace, czytała opinie, zapoznawała się z życiorysami tych, którzy chcą wstąpić w szeregi Stowarzyszenia Twórców Ludowych.
I tak do wielkopolskiego oddziału przyjęto trzy nowe osoby w dziedzinach rzeźba, zdobnictwo i plecionkarstwo. Cieszy zwłaszcza to ostatnie, bo niby Wielkopolska wiklina i plecionkarstwem stoi (stała raczej...), a Pan Janusz jest jedynym plecionkarzem w wielkopolskim STLu. Bardzo się ucieszył z wiadomości o przyjęciu, i planuje przygotowanie w swojej wsi malej ekspozycji poświęconej plecionkarstwu...

Jak ktoś chce piękny koszyk to tylko z Doborowa!

czwartek, 21 sierpnia 2014

Pani Józefa z ulicy Srebrnej - pisarka

 Nie było łatwo dotrzeć do p. Józefy. Miałam tylko adres, zatem pozostało dzwonienie do Gorzowa i dowiadywanie się wszędzie. Skoro jest pisarką, to muszą coś o niej wiedzieć w bibliotece gorzowskiej. I tak - trafiłam na bardzo pomocne panie, które (pomimo sezonu urlopowego) zaangażowały się w zdobycie dla mnie numeru telefonu. W końcu zadzwonił do mnie jej wnuk, któremu wytłumaczyłam po co spotkanie, rozmowa i całe to zamieszanie. A po jakimś czasie odezwał się do mnie mejlowo, że babcia czeka na telefon. Umówiłyśmy się.
Ulica Srebrna - niby w mieście, ale poza nim, wokół ogródki działkowe, nowe budownictwo jednorodzinne, a w tym wszystkim żółty domek na sporej działce (kiedyś była duuużo większa jak tu gospodarstwo było), pełno krzewów i drzewek ozdobnych, rabatki z kwiatami, u drzwi wejściowych powiewa biało-czerwona flaga.
Pukam do drzwi. Cisza. Są uchylone to wchodzę - pierwszy pokój, drugi pokój, idę powoli i krzyczę co jakiś czas "halo! dzień dobry!, aby nie przestraszyć gospodyni. I jest. Krucha, ubrana tak... sportowo i modnie, z bursztynowymi koralami na szyi. Pani Józefa bardzo pasuje do nazwy ulicy, przy której  mieszka.








Czekały już na mnie książki wydane przez p. Józefę - cały stosik, który zabrałam ze sobą. Rozmowa trochę o rodzinie, ale najpierw opowieść o ogrodzie, o roślinach, o jeżynach, które są dumą p. Józefy. I poszłyśmy do ogródka, podziwiając wszystkie okazy - hortensje, kalinę, dziki bez, cynie, choinkę srebrną, cała obsypaną szyszkami. Po dawnym, sporym gospodarstwie została stodoła - jak mąż konia sprzedał, to chodził czasem do tej stodoły, siadał, trzymał uprząż konia i płakał za nim. Ale roboty było sporo, 3 dziewczynki do wychowania, a i tak ciągnęło p. Józefę do pisania - zawsze przy sobie miała jakaś kartkę i ołówek.
A potem była wspólna herbatka, placek i jeżyny z własnej uprawy - i opowieść o tym, jak jechali z rodzinnej wsi położonej na terenach dzisiejszej Białorusi aż tutaj, w gorzowskie...





środa, 20 sierpnia 2014

Pani Jolanta i tańczące laleczki*

Instrukcja podróży była bardzo precyzyjna - na Kalisz,na rondzie pierwszy zjazd, przed krzyżem w lewo i przed drewnianą kaplicą w lewo, brama taka cofnięta względem drogi. Wjeżdżam zatem w bramę i w prawdziwy gąszcz, droga wąska, krzaki gęste, na końcu zielonego tunelu - dom (po dziadkach). Teraz taki trochę letni dla całej rodziny, po podwórku uwija się trójka wnuków i nieco umęczony dziadek. Siadamy przy dużym stole, na którym czekają już papierowe cudeńka.
Z panią Jolanta znamy się już z zebrania Wielkopolskiego Oddziału STL i z jarmarku kazimierskiego. Sytuacja jest jasna - spotkanie, wywiad, dokumentacja.
Kluczowym w toczącej się opowieści jest zdjęcie z dzieciństwa, na którym jest mała Jola z siostrą, stojące pod wielką choinką przybraną papierowymi zabawkami. Anioł wiszący w centralnym punkcie choinki został zrobiony przez mamę.





Kolorowy papier, krepina i bibułka, nożyczki, klej i zręczne ręce. Wszystkie choinki w tej rodzinie zawsze były ubierane w takie zabawki - teraz robi je cała rodzina - p. Jolanta z mężem, ich dzieci i teraz już wnuki. Wszystko pieczołowicie przechowywane w pudełkach czeka na właściwy czas. A teraz jak najmłodszy wnuczek Gucio pójdzie do przedszkola, wreszcie będzie można zrobić sobie pracownię z prawdziwego zdarzenia i robić, robić, robić...
W tle odgłos przygotowywanego obiadu (który zjemy wspólnie całą gromadą przez rodzinnym stole), co jakiś czas zagląda ciekawskie wnuczę (cicho, cicho, bo tu dyktafon jest!), mąż wspomina jak to był w Poznaniu w wojsku. A do STLu warto było wstąpić, bo się dużo jeździ i poznaje coraz to nowych ludzi. Jedna z papierowych laleczek-tancereczek ma twarz siostrzenicy (a tak jakoś wyszło). Aż nam się wszystkim zachciało już choinkę ubierać :-)














A wracając znaną już droga przez Pyzdry nie mogłam się nie zatrzymać w jednym z wielu sadów, gdzie pod błękitnym niebem taaaakie brzoskwinie, jabłka i śliwki czekają na podróżnych. Dzisiaj musiałam upiec ciasto.






*Pani Jolanta zgodziła się na upublicznienie swojego wizerunku

środa, 13 sierpnia 2014

Pan Józef - poeta i Pani Janina - malarka i hafciarka*

Wieś Gułtowy (gm. Kostrzyn, pow. poznański), pomiędzy DK92, a S11 i A1, płasko jak na stole, wzdłuż wąskich dróg aleje grabowe i kasztanowe, gdzieniegdzie kapliczki - tutaj Św. Wawrzyniec, tam Matka Boska, dalej tory kolejowe, centrum wsi i bloki. odnowione, odmalowane, zadbane ogródki przed nimi, ktoś przejeżdża na rowerze, ale pustka. Drzwi na parterze otwierają się zanim zdążę spojrzeć na numer widniejący na drzwiach. Niewielkie mieszkanie w bloku, ściany ozdobione obrazami (autorstwa p. Janiny jak się później okaże). Toczy się spokojnie opowieść o chłopaku, który szybko musiał iść do pracy, ale chciał pisać. Na półce równiutko poustawiane tomiki wierszy. Pierwszy z nich wydany dawno, dzisiejszego ranka został odkryty na nowo. Pan Józef przeczytał go na głos żonie i stwierdził, że jednak jest dobry. Czasem trzeba dystansu do swojej twórczości.



 Wśród tylu teczek trwa poszukiwanie tej z dyplomami - nagrody, wyróżnienia, w tym to (wydawać by się mogło) najważniejsze - przyznana w 200 roku Nagroda Kolberga. Ale najwięcej emocji i wzruszenia wywołał pierwszy wydrukowany wiersz - p. Janina kupiła wtedy w kiosku gazetę, zobaczyła wiersz i ze łzami  w oczach biegła do męża do warsztatu pokazać mu to. Takie wydarzenie!
Teraz to żadna instytucja się nie interesuje, wydawać nie chcą, czasem ktoś coś wydrukuje... Trochę bibliotekarka z miejscowej biblioteki. A w ostatnim tomiku połączyły się dwie pasje - pisarska p. Józefa i artystyczna p. Janiny - wiersze męża są zilustrowane akwarelami i haftami jej autorstwa. Początkowo była przeciwna, ale... dobrze się stało.
A potem idziemy na spacer - szachulcowy kościół p.w. Św. Kazimierza, o który dba ksiądz Eda, pałac Bnińskich, park, do którego często przychodzą na spacery.
- No to teraz zobaczyła pani jak my tu żyjemy - uśmiecha się p. Janina.
Pióro
źródło nie wygaszone
utrwala
moje ucieczki w pole
każdy dotyk kłosów
gdy witam się z nimi
na brzegu dnia
i kiedy mówię
jestem
Tym słowem
potwierdzam swoją obecność
(tytuł "Jestem", z tomiku "Słowa słońcem wezbrane", Lublin 1988)

*Państwo Janina i Józef zgodzili się na upublicznienie swojego wizerunku

wtorek, 12 sierpnia 2014

Pan Janusz - plecionkarz*


Aby dojechać do wsi Dobrów nad Wartą (gm. Kościelec, pow. kolski) najlepiej jechać na Koło (nie autostradą) i tuż przed miastem skręcić w prawo, na rondzie drugi zjazd i dalej pokierują nas już tabliczki informujące o Sanktuarium Bł. Bogumiła (modlono się do niego o zdrowie dla żywego inwentarza oraz o szczęśliwe połowy ryb, cyt. za Wiki). Malownicze rozlewiska, wieś spokojna pod błękitnym niebem, szumiący wiatr w wiklinowych zaroślach.
Nietrudno trafić do p. Janusza - nad bramą szyld informujący o tym, że tutaj panuje wiklina, przed domem kwiaty rosnące w wiklinowych donicach, koszykach i korytkach. Na podwórku czekają na nas pęczki wikliny oraz gotowe wyroby, poustawiane równiutko na wypielęgnowanym trawniku - opałki (jedna z korzeni sosny!), donice, korytka, kosze zakupowe. Wśród nich spokojnie przechadza się stalowoszary kocur Felek (łaskawie przyjmujący pieszczoty i towarzyszący swemu panu podczas plecenia - najczęściej wtedy, gdy p. Janusz pracuje  w kotłowni).








Rozmawiamy w kuchni przy kawie i cieście. Rozmówca jest 3 pokoleniem plecionkarzy - plótł jego ojciec Ignacy, a także ojczym ojca - Feliks. Kilka narzędzi wykorzystywanych podczas pracy, a stosowanych przez ojca, nadal jest w użyciu. Ojciec wyplatał dla Cepelii, syn uczył się podpatrując. Jako młody chłopak chciał sobie dorabiać - wtedy zaczął pleść. Wikliniarstwo to nie sztuka latania, ale wiklinę trzeba czuć. Teraz to hobby i pasja, w planach jest mała plantacja, aby mieć własny surowiec. 
Koniec rozmowy.
Czas na prezentację wyplotu - równiutki, gęsty splot, zręczne palce szybko przebierają wśród namoczonych witek - wśród nich jest wiklina jeszcze po ojcu...


*Pan Janusz zgodził się na upublicznienie swojego wizerunku

środa, 6 sierpnia 2014

Pani Bożena - hafciarka*

Pani Bożena prezentująca haft kujawski z elementami snutkowymi, fot. A. W. Brzezińska

Niewielka wieś Budy (gm. Jastrowie, pow. złotowski) to urokliwie położona na samym skraju województwa wielkopolskiego, wśród lasów sosnowych i bukowych, miejscowość. Pośrodku stoi niewielki, dawny ewangelicki zbór, z którym nie bardzo wiadomo co zrobić, bo wyznawców i opiekunów brak. teren wielokulturowy, po wojnie zasiedlony przez ludzi zewsząd - w tym przez Łemków. Cisza, spokój... Dom Pani Bozeny otoczony jest zielenią, kwiatami, nad którymi pracowicie uwijają się pszczoły. W cieniu odpoczywa kot Grzegorz (lat 17 i rudy jak marchewka), zza okna słychać szczekanie psa, co jakiś czas błyska za szybą jego przyjazne oko.
Puk puk - w drewniane drzwi...

Otwiera je moja Rozmówczyni - piękna i krucha, mówiąca spokojnym głosem, ubrana w zwiewną bluzkę z koronką. Siedzimy przy starym stole, niespiesznie popijamy kawę, toczy się rozmowa. Towarzyszy nam córka Pani Bożeny - Anna (malarka na szkle), do której Pani Bożena co jakiś czas zwraca się pieszczotliwie "Anuś". Na fotelu podsypia przyjazny psi domownik (zerwie się z niego, gdy z kuchni dobiegnie odgłos 'klepanych" kotletów). Dom jest ukochany i wynaleziony przez Rozmówczynię i Jej męża, prawdziwy azyl.
Na drewnianej ławie pod oknem czekają uszykowane hafty - przeróżne - pałuckie, kujawskie, krajeńskie, kaszubskie. Własnej kompozycji i autorstwa, prawdziwe "unikaty". Są i serwetki i haftowane fartuchy kujawski i pałucki, ubrania przyozdobione haftami. Nie ma wśród nich tego najbardziej ulubionego, bo każdy, który robiła wydawał się tym najpiękniejszym. Cała działalność udokumentowana w kronice, w której są zdjęcia z wystaw, pisma gratulacyjne i te potwierdzające odbiór haftów, a wystawione przez pracowników muzeów z Torunia i Inowrocławia.
Mówimy sobie "do zobaczenia"... i wracam do zatłoczonego Poznania, zostawiając za sobą małą osadę, spokojną i cichą...

*Pani Bożena zgodziła się na upublicznienie swojego wizerunku

środa, 2 lipca 2014

133 / 30


Stowarzyszenie Twórców Ludowych co roku publikuje raport ze swojej działalności. Przygotowywany jest on na podstawie prowadzonej przez ZG STL bazy danych. I tak w roku 2013 aktywnych w Oddziale Wielkopolskim było 133 twórców.

A w bazie danych Wielkopolskiego Oddziału widnieje 30 twórców, z kilkoma nie ma o dłuższego czasu żadnego kontaktu.

Gdzie podziali się wielkopolscy twórcy?





poniedziałek, 30 czerwca 2014

Na kazimierskim jarmarku

Zakończył się 48 Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą, któremu towarzyszyły 47 Targi Sztuki Ludowej. Gorąco, kolorowo i głośno.

Koszyki, kogutki, serwetki, pająki, garnki, krajki, malowanki, kroszonki - barwy, faktury, struktury, zapachy, sploty i wyploty - tradycja, pamięć, wiedza, doświadczenie, twórczość, ekspresja, inspiracja - kanon, zgodność, kryteria, oceny, zalecenia - biznesy, popyt, moda, etnodizajny, mydło i powidło.

I dwie reprezentantki wielkopolskiego oddziału STL:
Eugenia Wieczorek z Jarocina i Jolanta Majorowicz z Kalisza

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Trasy



Miejscowości: Gułtowy, k. Kostrzyna, Ostrów Wlkp., Raszków k. Ostrowa, Gorzów Wlkp., Deszczno,
Sierosławie k. Zwierzyna, Budy k. Jastrowia, Dobrów nad Wartą, Stanów k. Wrzesin, Żary, Konin
Dziedziny wg. klasyfikacji STL: poezja, rzeźba, haft, folklor (czyli właściwie co?), koszykarstwo, haft, plastyka obrzędowa

piątek, 20 czerwca 2014

Nowy projekt

O godzinie 9.30 telefon, kierunkowy +22, a więc Warszawa. Odbieram. Jest stypendium, jutro przyjedzie kurier z dokumentami, bo coś tam trzeba zmienić w formularzu i jeszcze raz wysłać do zatwierdzenia.

Zaczynam zatem kolejny projekt, kolejną przygodę, tym razem w Wielkopolsce (rozumianej jako obszar kulturowy, a nie administracyjny). Jestem jednoosobowym zespołem - tylko rozmówca i ja.

Stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznane w dziedzinie "animacja i edukacja kulturalna", numerek 13 na ALFABETYCZNEJ LIŚCIE OSÓB, KTÓRE OTRZYMAŁY STYPENDIUM MINISTRA NA II POŁOWĘ 2014 R.